SallyLou:
Trochę mnie poniosło z tym rozdziałem...

Za błędy przepraszam, nie mogę już patrzeć na ten tekst.
Niepokonani: "Iskra topiąca lód"
W pałacu królowej jak co rano panował gwar. Służba doprowadzała komnaty do porządku i przygotowała wykwintne potrawy dla mieszkańców. Luksusem życia w Królestwie Demonów Nocy był fakt, że mogli cieszyć się egzotycznymi, boskimi daniami bez uszczerbku na zdrowiu. Tylko życie na zewnątrz zmuszało do wiedzenia drapieżnego stylu życia i czerpania energii ze spożywania ludzkiego mięsa.
Hayden przeciskał się między biegającymi we wszystkie strony demonami niższej rangi. Wysoko nad głową trzymał talerz z parującą potrawą i butelkę wykwintnego wina podprowadzonego ze spiżarni. Lawirował między służbą warcząc na każdego kto tylko się o niego otarł. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy dotarł do rzeźbionych drzwi i przekręcił klucz w zamku.
Wszedł do środka i postawił jedzenie na stoliku.
- Ile masz zamiar tak leżeć? - westchnął spoglądając na łóżko.
Mroczek spojrzał na niego zirytowany i ziewnął przeciągle. Po chwili wstał i zeskoczył z pościeli, gdy leżąca na nim dziewczyna przekręciła się. Czarne lekko falowane włosy zmieniły się w wronie gniazdo, które opadało na szmaragdowe zmęczone oczy.
- A co mam zrobić? - pełen irytacji głos brzmiał jak u nadąsanej dziewczynki - Za cholerę wyjść stąd się nie da.
- Jak ma się chody to wszystko jest możliwe - chłopak uniósł klucz, którym otworzył drzwi.
Holly zmrużyła oczy patrząc na niego z uwagą.
- Co ty znowu kombinujesz? - wyciągnęła rękę po przedmiot, ale Hayden odsunął się.
- Chyba nie myślisz, że pozwolę ci wyjść byś terroryzowała mieszkańców w poszukiwaniu psychopaty i mordercy. Matka by mnie na pal nabiła - przewrócił oczami.
- Więc po co tu przylazłeś?
- Odwiedzić moją nienormalną siostrę, może? - prychnął sarkastycznie jasnowłosy - Nudzę się. Marco lata za tą rudą, Christa jak zwykle pracuje, a moja reputacja tu wciąż jest marna. Naprawdę nie mam z kim pogadać.
- Jestem twoją ostatnią deską ratunku? - Holly odwróciła się na brzuch - Czuję się zaskoczona.
- Hej! - Hayden usiadł obok na łóżku - Ale masz humor dzisiaj.
- Wybacz jakoś atmosfera mnie nie nastraja do gadania o głupotach - skupiła wzrok na czymś nad jego głową - Wiesz coś na temat Nicka?
- Tylko tyle, że zwołają Radę by podjąć decyzję. Coś na kształt rozprawy sądowej, tylko bez oskarżonego, bo się go boją.
- Jak myślisz jaką decyzję podejmą?
- Nie spodziewaj się nawet niczego dobrego. Po tym przedstawieniu jakie zrobił ten twój kochaś, to dziwię się, że w ogóle chcą się nad tym zastanawiać.
- Przedstawienie - Holly pokazała ostre zęby - Chyba to logiczne, że chciał zabić nadludzi. Sama też bym się nimi tak zajęła.
Chłopak spojrzał na nią.
- Nikt ci nie powiedział o…?
Dziewczyna skierowała swój wzrok na brata.
- Nie powiedział o czym?
- Nick jakby trochę niemal zabił pierwszego rycerza królowej, tego jak mu tam, Imrisa - strzelił palcami - Aż chciałbym to zobaczyć.
Holly usiadła na pościeli gwałtownie.
- Co? Nie mów, że walczył z ludźmi matki - zmarszczyła brwi - Więc do dlatego kazała mi się wynosić. Chciała go zabić!
- Nie, jak na razie żyje, spokojnie. Ale nie dużo mu zostało jak będzie tak szaleć - Hayden pokręcił głową - No, ale nie przyszedłem tu biadolić. Zobacz co ci przyniosłem - poderwał się i podniósł porcelanowy talerz.- Najlepsze przysmaki jakie tylko są!
- Coś dodałeś do nich - Holly nie wierzyła w jego dobroć.
- Auć, to boli - Hayden wystawił język - Nie mogę być uprzejmym starszym bratem?
- Starszym? Nie możesz być ode mnie straszy, bliźniaku.
- Ale jestem - prawie białe włosy zasłoniły jego zielone oko uwydatniając demoniczne rysy. Złapał butelkę wina i wyjął nóż.
- Poważnie? - dziewczyna westchnęła, gdy wbił go w korek i sprawnie wykręcił - Masz wprawę.
- A i owszem. Gust też dobry - napił się trochę i podał butelkę siostrze - Proszę.
Holly przytknęła butelkę do ust. Zimne wino spłynęło do jej gardła pobudzając kubki smakowe. Lekko cierpki smak rozgrzał jej krew.
- Pycha - pokiwała głową z uznaniem i oddała wino Haydenowi, który troskliwie się nim zajął. Spróbowała biało - różowego owocu z talerza. Smakował niebiańsko, aż westchnęła z zachwytu.
- Więc to tak smakuje normalne jedzenie? - spytała biorąc kolejny kęs.
- Ta, ale to jeszcze nic. Mają tu lepsze smaki niż w najbogatszych miastach ludzi. Żyć, nie umierać - zwinął jej z talerza dużą czarną jagodę.
Po chwili butelka była pusta. Chłopak zniesmaczony kopnął ją nogą.
- Wina zawsze jest za mało - mruknął nadąsany - Przyniosę coś lepszego. Nie ruszaj się stąd.
Wybiegł szybko i popędził do królewskiej kuchni. Wbiegł do niej i od razu schował się pod stołem, gdy niemal trafił na demonicznego kucharza. Nie chciał skończyć jako potrawka więc przeczekał, aż odejdzie i dopiero wtedy otworzył szafkę z zapasami.
Rozejrzał się po półkach.
- Wino, wino, gdzie jest wino? - mamrotał przetrząsając zakurzone butelki. W końcu udało mu się złapać dwulitrowe szkło o pięknej rubinowej zawartości. Uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
Gdy wrócił zauważył, że Holly opróżniła cały talerz.
- No dłużej się nie dało - skwitowała jego spóźnienie głaszcząc pomrukujący czarny kłębek.
- Oj zamknij się . Przyszedłem tu z dobrego serca, a ty już na mnie warczysz - prychnął.
- Jeśli myślisz, że z tego powodu będę milsza, to jesteś w błędzie - odparł, ale poklepała pościel obok siebie - Siadaj, braciszku.
- Chciałbym wierzyć, że zapraszasz mnie, a nie wykwintny trunek, ale jak to się mówi nadzieja matką głupich. Proszę - odkorkował butlę i nawet nie kosztując podał bliźniaczce.
Holly podsunęła nos do gwintu i oczy niemal uciekły jej w tył głowy. Zamrugała lekko zdziwiona jakby sam zapach doprowadził ją niemal do utraty przytomności.
- To na pewno wino? - w jej głosie zabrzmiała niepewność.
Hayden spojrzał na nią jak na kretynkę.
- Myślisz, ze czytać nie umiem? Dobre czerwone winno. Nie wybrzydzaj
Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami i pociągnęła spory łyk. W oczach stanęły jej łzy.
- Mocne - odezwała się dziwnie zduszonym głosem, ale gdy brat chciał jej zabrać wino odtrąciła jego rękę - Ale bardzo smaczne - zabrała się za opróżnianie butelki.
Tymczasem Mroczek obudził się i zeskoczył z jej kolan by przewędrować na Hayden i tam ułożyć się do ponownego snu. Pochrapując dziwacznie zaczął miarowo zagłębiać pazury w jego udzie, a im mocniej szarpał nimi skórę, tym głośniej muczał. Sprawiało mu to wyraźną przyjemność.
- Koci sadysta - mruknął gładząc lśniące onyksowe futerko - Ej zabierz go - odwrócił się do Holly i szczęka mu opadła - Sama?
Patrzył jak jego siostra z niemal wrodzoną wprawą pochłania olbrzymie ilości wina w rekordowo krótkim czasie. Wyrwał jej butelkę, gdy była już w połowie.
- Stop, zostaw trochę mi - oponował, gdy wyciągnęła ręce z miną nieszczęśliwego szczeniaka.
- Daj - zamachała rękami, ale nie przysunęła się bliżej. Jej spojrzenie było dziwnie mętne i nieprzytomne.
Hayden patrząc na nią z ukosa spróbował trunku.
- Ugh - zakrztusił się czując niemożliwy ból w piersi. Wypuścił butelkę z dłoni pozwalając by zawartość rozlała się na łóżko. Miał wrażenie że serce zaraz wyskoczy mu z piersi i umrze na zawał. Po chwili jednak pieczenie zelżało i mógł niemal normalnie oddychać.
- Co to jest? - wyzipał i sięgnął po butelkę. Spojrzał na etykietkę.
- Czerwone wino 18%? Ja im dam osiemnaście procent - warknął chłopak przecierając oczy - Chyba osiemdziesiąt jeden jak już. Przekręcił etykietę by przeczytać co pisze z tyłu. Jednak pociągnął za mocno i kawałek papieru oderwał się odsłaniając drugi napis.
- "Everclear". Toż to wódka. Sądząc po smaku czegoś tu dodali - odwrócił się do Holly - Ale pomyłka! Ktoś chciał sobie zachować to dla siebie.
- Da - dziewczyna zaczęła się kołysać - Dobra.
- Ja pierdolę w sztok się upiłaś w ciągu kwadransa? Chyba rekord pobiłaś - poczuł lekki niepokój. Jak matka się o tym dowie to go ukatrupi - Dobrze się czujesz?
- Ocywiście… jezyk mi strentwiał - jego siostra wysunęła koniec języka i zezowała próbując na niego spojrzeć - O nie, nie ma go - zawołała spanikowana.
- Mam przerąbane - Hayden spojrzał na etykietkę wódki. Jak byk pisało 95%. Sam nigdy nie pił czegoś równie ostrego, a walkiria pochłonęła niemal litr - Ty chyba od tego nie umrzesz co nie? - zawołał potrząsając nią.
Skupiła na nim wzrok na chwilę.
- Nawet se nie upilam. Jestem zupełnie trzeźwa.
- To wstań - rozkazał zły na nią i na siebie - pokaż jak się nie upiłaś.
- A prosę - zwlekła się z pościeli i stanęła na równych nogach - Widzis - posłała mu triumfujące spojrzenie, gdy nagle wygięła się i poleciała na ścianę - Cholera warknęła całkiem wyraźnie - Ta ściana się rusza.
- Nie kochana. Wina akurat nie leży po stronie biednego pomieszczenia. Upiłaś się - powtórzył.
Holly tupnęła nogą.
- Stem przytona - zrobiła kilka chwiejnych kroków zanim siła grawitacji odepchnęła ją z powrotem na ścianę. Oparła się o nią i osunęła na podłogę.
- He he świat jest zakręcony - położyła się na wznak i zaczęła chichotać jak szalona.
- Kurwa jak z małym dzieckiem - Hayden przyklęknął przy bliźniaczce, która cieszyła się do sufitu. - Chodź chyba musisz się położyć.
- Przeciesz leże - wysepleniła oburzonym tonem i złapała go za włosy - Hayden - szepnęła, a jej oczy wypełniły się łzami.
- Słucham - westchnął nie mogąc poradzić sobie z nią.
- Ja się boję, braciszku - powiedziała wolno starając się dokładnie wyartykułować słowa - Oni go zabiją, a ja wtedy umrę. Ja nie chcę umierać - zaczęła szlochać.
Chłopak podniósł ją do pozycji siedzącej i walcząc ze sobą po chwili przytulił.
- Uspokój się. Nikt nie umrze - skłamał doskonale wiedząc, że i tak nie będzie pamiętać jego słów. - Nie zrobią ifrytowi krzywdy, nie martw się. Jest bezpieczny.
- Serio? - wielkie błagalne oczy spojrzały na niego z rozbrajającą ufnością.
- Oczywiście - uśmiechnął się wesoło, czując jak wściekłość mrozi mu serce. Dlaczego przyszło im żyć w takim świecie, który nie miał dla nikogo litości? Dlaczego dobroć karana jest okrucieństwem, a sprawiedliwość to tylko puste, bezwartościowe słowo? Okrutny pozbawiony ciepła świat. Jak to szaleństwo się dalej potoczy?
Przebudzenie przypominało koszmar. Gdy tylko ifryt otworzył oczy zalała go fala oszołomienia, po którym nadeszły poszczególne odczucia. W pierwszej chwili zdał sobie sprawę, że nie widzi, że dziwne zaklęcie wciąż trwa. Gdy spróbował się poruszyć poczuł dojmujący ból ramion i pieczenie nadgarstków z których spływała lodowata ciecz. Próbował opuścić ręce, ale brzęk łańcuchów skutecznie ostudził jego zapał. Westchnął ciężko i natychmiast tego pożałował czując dojmujący ból żeber. Ramiona skute nad jego głową drżały z napięcia i drętwiały od zimna które powodowało niemal tężenie krwi w żyłach. Gdziekolwiek się znajdował było to najbardziej mroźne miejsce w jakim kiedykolwiek przebywać. Poszarpane nogawice nie chroniły go przed przemrożeniem.
Po pierwszy nie najlepszym wrażeniu doszedł do wniosku, że jego sytuacja nie przedstawia się najlepiej. Oślepiony, potwornie wycieńczony i pozbawiony swoich nowych piekielnych umiejętności, mógł równie dobrze położyć głowę pod topór kata. Cokolwiek by nie zrobił przeczuwał widmo zbliżającego się końca.
I miał wrażenie, że nawet Holly go z tego nie wyciągnie.
Oczywiście o ile by chciała to zrobić. Przypomniał sobie kolejne dni, kiedy na jej twarzy malował się smutek, który niezbyt dokładnie zasłaniał odrazę i strach. Patrzyła na niego jak na obcego, jakby nie rozpoznawała go. Czy aż tak się zmienił?
Parsknął śmiechem, który zdecydowanie był nie na miejscu. Zabrało mu się za analizowanie psychologicznego punktu widzenia swojej własnej osoby. Może to już objaw narcyzmu? Nagły atak wesołości przypłacił bólem w klatce piersiowej, który starł z jego twarzy uśmiech i uniemożliwił normalny oddech. Zacisnął zęby próbując nie jęczeć, gdy żebra otarły się o siebie. Nie przypominał sobie, żeby walcząc oberwał aż tak mocno, by się połamać.
Skrzywił się. Ktokolwiek go tak poturbował zostanie potraktowany jak nadludzie. Gdy użył swojego ognia na nich dopiero wtedy dostrzegł ich olbrzymi potencjał. Kiedy walczyli pod Rise, by uwolnić Holly mógł się przyjrzeć niesamowitym zdolnościom regeneracyjny nadludzi. Uleczali się kilkanaście razy szybciej niż demony i w przeciwieństwie do nich, odcięcie głowy nie gwarantowało śmierci. Ale gdy użył błękitne płomienie zauważył różnicę. Wżerały się głęboko w ciało iszcząc je równomiernie. Regeneracja nie przebiegała wtedy tak szybko. Nie zdążył ich zabić, ale miał wrażenie, że gdyby mu nie przeszkodzili zmieniłby ich w zwęglone kości, które rozsypywałby się przy najlżejszym dotknięciu. Żałował, że nie zdążył tego zrobić. Może wtedy wymazałby z pamięci obraz srebrnookiego Ruddiego, błagającego o litość. Nie czuł współczucia, ale ten widok wciąż wracał i nie dawał spokoju. Pokazywał jego nowe gorsze wcielenie.
Z całej siły szarpnął łańcuch i zawył z bólu i wściekłość, gdy metal zdarł z jego nadgarstków skórę. Nie chciał czekać na to, aż go zabiją jak zwykłego potwora. Nie mógł czekać spokojnie na śmierć.
Przypomniał sobie jak uwolnił się z więzienia łowców i zalał go zimny pot. O nie, nigdy więcej nie będzie w stanie tak się okaleczyć. Musiał być jakiś inny sposób by zdjąć te pęta. Gdyby tylko jeszcze cokolwiek widział….
Podkulił nogi uwieszając się na poranionych rękach i podparł bosymi stopami ścianę. Powoli odciągnął się i oparł nogami na wysokości rąk. Miał nadzieję, że nie spadnie na twarz..
Odbił się z całej siły od ściany i szarpnął łańcuchem. Satysfakcjonujący dźwięk zerwanego metalu, stłumiło głośne uderzenie w podłogę. Powietrze uleciało z jego płuc i przekręcił się na bok rzężąc jak umierający na raka płuc.
- Do cholery jasnej - wysyczał, gdy połamane żebra wbiły się głębiej w ciało. Pierwsza próba wstania zakończyła się fiaskiem. Poślizgnął się w kałuży własnej krwi, która sączyła się z piersi. Niemal zaśmiał się, ale ciepła posoka wypełniająca usta zdusiła dźwięk. Dźwignął się na nogi podpierając ściany. Krok za krokiem przeszedł pomieszczenie szukając wyjścia. Natrafił na wyrwę w murze i dotknął zimnego metalu. To musiały być drzwi. Ku swej irytacji nie znalazł klamki, ani nawet dziury na klucz. Za to metal tchnął czymś złowróżbnym jakby posiadał swą własną energię. Ifryt oparł się o nie całym ciałem i pchnął. Bez efektu.
Stracił nie tylko wzrok, ale i siłę.
Zaskoczony i przerażony odsunął się od metalu, który pochłonął resztki jego energii. Osunął się na kolana, a okowy otaczające jego ręce zadźwięczały ponuro. Zdawało mu się, że zimna posadka robi się jeszcze chłodniejsza. Palce rąk i nóg zaczęły boleć i coraz bardziej drętwieć jakby krążenie zatrzymywało się w nim. Niemal zaczął się dusić, czując ucisk w piersi.
Nigdy nie miał klaustrofobii, ale też nigdy niewidomy i zamknięty w tak zimnym i wilgotnym miejscu.
- Okey - mruknął do samego siebie - Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj…..
Jednak z każdą chwilą miał wrażenie, że ściany przysuwają się do siebie coraz bardziej, a woda kapiąca z sufitu ma zapach krwi.
Potrząsnął głową i zaśmiał się z własnej głupoty.
- Bardzo sprytne, demony - uśmiechnął się - Ale te iluzje nie robią na mnie wrażenia.
To było wręcz oczywiste. W końcu znajdował się w Królestwie którego demony mamiły sny i wywoływały upiorne obrazy. Nie trudno im było za pewne wedrzeć się do głowy osłabionego ifryta i przekazać ponure myśli.
Jak na zawołanie pomieszczenie jakby się rozkurczyło i powietrze lekko ociepliło. Nick oparł się o ścianę i wykończony psychicznie zamknął oczy.
Chwila błogiego snu nie trwała długo. Mocny kopniak jaki wylądował na jego twarzy boleśnie wrócił go do okrutnej świadomości.
- Wstawaj - czyjś ponury głos huknął nad jego uchem.
Mężczyzna skrzywił się rozeźlony.
- Dajcie mi cholerny spokój. Czy w końcu mogę się wyspać? - syknął i poczuł jak ostre gwoździe wbite w podeszwę buta jego napastnika zagłębiają się w jego plecach.
Ifryt warknął wściekle i chwiejnie podniósł na nogi. Odwrócił się w stronę, jak przypuszczał, dręczyciela i nie zastanawiając się wymierzył cios.
Jego pięść gruchnęła w szczękę demona. Nick zignorował potworny ból dłoni, którą wymierzył cios i przymierzył się do kolejnego. Słyszał jak jego przeciwnik klnie i pluje krwią. Żałował, ze nie ma w sobie tyle energii by zmiażdżyć mu twarz. Jednak następny jego zamach został odparowany, a kopnięcie w brzuch posłało go na ziemię.
- Oszczędź sobie - jego przeciwnik był spokojny i opanowany. Atak ifryta nie wyprowadził o z równowagi.
"Lepiej umrzeć niż poddać się…" Kto to mu powiedział? Ach tak Holly, kiedy po raz pierwszy pokazała mu swe prawdziwe oblicze walcząc z łowcą. Tylko, że wtedy ich wrogiem byli ludzie, a teraz jego największym przeciwnikiem był cały świat.
- Nigdy - wstał z godnością, ale nie zaatakował.
Nie zgadzał się teraz z jej słowami. Już raz umarł, teraz chciał żyć. Teraz miał powód, a była nim złośliwa kłótliwa istotka, której powierzył swoją duszę.
- Hardy jesteś, albo głupi - usłyszał tubalny głos - Czy to może wilcza duma we krwi?
Nick nie miał zamiaru odpowiadać. Nie było już w nim niczego z wilka, który cenił honor i miał zasady. Będąc istotą płomieni nie potrzebował już tego.
- Wiesz, że nad twoim gardłem wisi już topór? Opanuj się lepiej, bo członkowie Rady chcą cię przesłuchać. Może uda się jeszcze to odkręcić.
Ifryt odsunął się.
- Najpierw atakujecie mnie choć nic złego nie zrobiłem. Potem oślepiacie mnie i odbieracie moc - wyliczał - A teraz zamykacie w jakichś lochach, bo więzieniem tego nazwać nie można. Jak na mój gust ta Rada odrobinę zbyt nerwowo reaguje.
- Musisz zrozumieć jak niebezpieczną mocą dysponujesz. Dopiero się jej uczysz, a my już wdzieliśmy kiedyś ifryta. Ostrożność to nie nerwowość.
- Skończ proszę z tą pseudo psychologiczną gadką i mów do mnie jak do normalnego - przerwał mu Nick
- Kwestia twojej normalności jest dyskusyjna - mruknął demon - Zbieraj się idziesz ze mną.
- Gdzie i po co? - doświadczenie nauczyło go, że przy takich informacjach trzeba znać szczegóły.
- Mówiłem już Rada chcę znać twoje motywy i związek z tymi nadludźmi. To może ci pomóc wykaraskać się z tej sytuacji.
- Po co mi te dobre rady? Zapewne tak jak większość liczysz na moją śmierć.
- Nie obchodzi mnie czy żyjesz, czy nie. Dopóki masz poparcie królowej obowiązkiem moich i reszty jej rycerzy, jest zadbać, by wszystko przebiegło po jej myśli. Wątpię czy ktoś kto wychowywał się w mieście ludzi wie, ale tutaj dobro całego Królestwa przekłada się nad swoją dumę.
- Ta - jakby w ogóle ifryta to obchodziło - Mogę mieć to już z głowy?
- Jasne - demon był najwidoczniej zirytowany brakiem zainteresowania ze strony Nicka. - Zaprowadzę cię.
Na szczęście daleko iść nie musieli, bo ifryt zastanawiał się jak dałby radę na ślepo pokonać jakiekolwiek schody. Został wprowadzony do pomieszczenia, w którym było znacznie cieplej i o wiele suszej niż w jego wcześniejszym miejscu pobytu. Został posadzony na zwykłym krześle, które po twardym kamieniu wydawało się cudownie miękkie.
- Nie ruszaj się. Zaraz przybędą - przykazał mu demon, który go przyprowadził - Nie kłam - dodał i wyszedł trzaskając drzwiami.
Nick osunął się na krześle nie wiedząc za bardzo czego będą od niego chcieli. Dreszcze wywołane zimnem powoli ustępowały, choć kończyny wciąż były na wpół bezwładne i słabe jak u dziecka. Nie miał ochoty rozmawiać z nikim w takim stanie, gdy był półnagi, zakrwawiony i beznadziejnie bezbronny. Gdy usłyszał ponownie dźwięk przesuwanych drzwi wyprostował się jak struna i skupił na wyostrzeniu zmysłów. Szelest szat denerwował go podobnie jak zapach czegoś na kształt kadzidła, który rozniósł się po pomieszczeniu z chwilą ich wkroczenia. Miał nadzieję, że to nie żaden narkotyk, który miał go otumanić. Choć to było nie na miejscu zaczął wspominać jak kiedyś spróbował wraz z znajomymi czegoś co nazywało się "'Luxoria". Po tym jak urwał mu się film i miał częściową amnezję zdecydował trzymać się jak najdalej od drag.
- Taka marność winna okazać szacunek wyższym od siebie - usłyszał głos sędziwej kobiet.
- O przepraszam - Nick udał zaskoczenie - Nie widziałem, że weszliście, bo jakby nie patrzeć zostałem oślepiony.
- Cóż to za bezczelna kreatura. Chyba to nie jest kwestią do dyskusji co powinniśmy z nim zrobić - dobiegł go kolejny oburzony głos.
- Powinniśmy wysłuchać co ma do powiedzenia - odezwał się ktoś inny.
- Państwo wybaczy, ale czy można by nie wyłączać mnie z tej rozmowy? Podobno to ona mnie dotyczy - ifryt niemal poniósł się mając wielką ochotę zwiać. Jednak miał przeczucie, że jak tylko będzie celował w drzwi bliżej zapozna się ze ścianą. Nie ufał już swojej intuicji.
Jak przeczuwał zarobił pięścią w nos tak mocno, że odchylił się do tyłu.
- Zamknij się i nie odzywaj niepytany.
Nick złapał się za krwawiącą część twarzy i zaśmiał.
- Nie no moja siostra mnie mocniej uderzyła w wieku pięciu lat. Oj słabo…
- To szaleniec. Przemiana doprowadziła go do obłędu. Trzeba to zniszczyć zanim się rozwinie.
- Mówicie o mnie, czy o obłędzie. Precyzować zamiary, proszę.
- Drugi raz, chcesz? No nie no, niereformowalny on jest - jęknął ktoś.
Mężczyzna zaczął się śmiać.
- Decydujcie się czy chcecie ze mną gadać. Spieszy mi się trochę.
- Nicolas jak ty się zachowujesz? - dobiegł go kolejny głos dochodzący od strony drzwi. Dziwnie znajomy, ciepły ton wywołujący przyjemne wspomnienia chwili bezpieczeństwa.
- Ktoś ty? - wstał ignorując szemranie reszty. Jeśli się go bali to ich problem - Jak ci na imię?
- Znasz moje imię, kochanie - serdeczny śmiech różnił się od reszty głosów - Pamiętasz Mirandę?
- Miranda - powtórzył Nick, a w pamięci pojawił mu się obraz siwowłosej starej tygrysicy - Babcia! - wydusił z siebie. Chciał do niej podejść, ale bał się zrobić chodź krok, by nie zrobić kobiecie krzywdy.
Miranda patrzyła na młodego mężczyznę, który stał niepewnie jak źrebię. Jej stare serce zalała fala miłości i czułości. Niemal nie poznała go, tak zmienił się od kiedy przybył wraz z Holly do jej domu.
Odwróciła się do zebranych członków rady, którzy patrzyli na nich z dziwnymi minami. Najwidoczniej Nick nie traktował tu obecnych najlepiej.
- Pozwolicie bym najpierw porozmawiała z nim na osobności? - spytała kierując swój wzrok na białooką wiedźmę, która pełniła tu najwyższą funkcję. Stara demonica zastanawiała się chwilę, ale skinęła głową.
- W porządku Mirando. Twoja pomoc jest nam niezbędna - skinęła głową na resztę i wyszli zamykając drzwi.
Miranda podeszła do Nicka, który stał w milczeniu wodząc niewidzącym spojrzeniem po ścianach. Zauważyła z bólem serca jak bardzo zmieniło się jego oblicze. Postarzał się choć widać było to tylko po wyrazie oczu i grymasie ust, który mówił, że dużo przecierpiał. Chwyciła jego zimną dłoń i niemal zmusiła by usiadł.
- Ja… nie rozumiem. Co tu robisz? - głos ifryta był nieobecny, ale spokojny. Zniknął złośliwy ton i aroganckie odzywki.
- Służę Jej Wysokości, mój chłopcze - usiadła na miękkiej kanapie obok - I jak tylko dowiedziałam się, że moja kochana parka tu jest musiałam się z wami zobaczyć. Nick, ale się urządziłeś. Słyszałam, że grożą ci śmiercią - wydusiła z siebie zrozpaczona. Myśl o tym, że jego tak krótkie życie może się tak tragicznie skończyć ściskała jej gardło.
- Sam jestem sobie winny - westchnął ciężko ifryt i przetarł zmęczone oczy - widziałaś się może z Holly, babciu?
- Nie, jeszcze nie. Najpierw muszę pomóc tobie.
- Nie ma co mi pomagać. Jestem stracony, ja i moja dusza. Lepiej się do tego nie mieszaj, narobisz sobie kłopotów.
- Co to za myślenie? - Miranda niemal miała ochotę trzepnąć go po blond czuprynie - W takim wieku już być pesymistą. Myślisz o śmierci i się jej nie boisz. A co na to Holly? Nie zastanawiałeś się jak ona może to wszystko przeżywać?
- Holly patrzyła na mnie ze strachem, gdy chciałem zabić nadludzi. Lepiej dla niej będzie kiedy usunę się stąd. Odzyskała rodzinę, ma przyjaciół. Po co jej robić problemy?
Tygrysica nie wytrzymała i zdzieliła go z całej siły po głowie. Sądząc po zaskoczonej minie, nie tego się spodziewał.
- Ależ czasami jesteś egoistyczny. Ona wyciągnęła cię z szponów śmierci i zapłaciła za to wysoką cenę. Jeśli umrzesz to będzie żyć w świadomości, że to z jej winy. Wiesz jak to jest utracić bliskich, Nick. A dla Holly jesteś droższą istotą niż ktokolwiek inny. Pomyśl o niej - zakończyła łagodniejszym tonem niż zaczęła.
Twarz ifryta zbladła, a ręce zacisnęły się na poręczach krzesła. Słowa starej kobiety musiały wywrzeć na nim wrażenie, bo przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu marszcząc czoło. Po chwili westchnął jak człowiek, który pozbywa się ciężaru z serca.
- Jestem skończonym debilem - stwierdził szczerze, a Miranda uśmiechnęła się.
Z czułością patrzyła jak twarz ifryta rozpogadza się, na ustach pojawia delikatny, prawdziwy uśmiech. Była szczęśliwa widząc jak zaczyna się ożywiać, a otaczający go kokon niechęci i wzgardy słabnie.
- Przyznanie się do błędu to początek jego naprawy - odparła nie kryjąc dumy.