#zamek #Pieskowa Skała #obiad #muzeum #zima #wycieczki #Wernyhora #pierogi
Ruda Grażka: GTW w podróży Zamek w Pieskowa Skała i restauracja WERNYHORA
Zamek w Pieskowej Skale
Zamek wybudował w XIV wieku Kazimierz III Wielki, jako element budowli obronnych zwanych Orlimi Gniazdami. Przez lata zamek służył, jako rezydencja dla szlachty, a przez chwilę również, jako baza wypadowa dla zbójców rabujących kupców zmierzających do Krakowa. Zamek uległ pożarowi oraz został złupiony przez Rosjan, ponadto niektórzy jego właściciele przegrywali w karty lub najzwyczajniej trwonili cenny majątek znajdujący się w twierdzy. Po II wojnie światowej zamek przeszedł w posiadanie państwa i powstało w nim muzeum, które możemy zwiedzać do dziś. U jego stóp stoi znana skała “Maczuga Herkulesa”.
Skoro już o muzeum była mowa to koszt wizyty wynosi 11 zł (bilet normalny), a podczas mojego pobytu dostępna była jedynie wystawa “Przemiany stylowe w dziełach sztuki europejskiej”. W każdej sali podziwiamy kolejno dorobek średniowiecza, renesansu, baroku oraz 20-lecia międzywojennego. Niestety nie można robić zdjęć, więc nic nie sfotografowałam, a pani pilnująca przyglądała się nam jakbyśmy miały wynieść z stamtąd pod pachą 2 metrowe świeczniki średniowieczne.
Muzeum ma wiele eksponatów w tym kilka naprawdę interesujących jak wizerunki nieznanych świętych, przedstawienia męczeństwa, pięknie zdobioną porcelanę czy dzieła Chełmońskiego.
Powiem szczerze, że bardziej niż zbiory muzeum zachwycił mnie zamek z zewnątrz w zimowej scenerii. Pierwszy raz byłam na zamku zimą i muszę przyznać, że śnieg dodaje takim budowlą uroku.
Nieopodal znajdują się ścieżki spacerowe oraz teren Ojcowskiego Parku Narodowego.
Restauracja Wernyhora
Po intensywnym zwiedzaniu przyszedł czas na obiad. Zdecydowałyśmy się na pobliską restaurację Wernyhora.
Po nazwie oczekiwałam nawiązań do “Wesela” Wyspiańskiego, ale spotkało mnie rozczarowanie.
Restauracja wygląda jak klasyczny zajazd, w którym można urządzić niewielkie przyjęcie, jeśli nie przeszkadzają Wam elementy wystroju z wczesnych lat dwutysięcznych i niespójność dekoracji.
Może urządzać nie potrafią, ale obsługę mieli miłą, a ceny przystępne. Pierogi ruskie kosztowały jedynie 14 zł, ale podobnie jak wystrój wypadły marnie, ponieważ były rozgotowane i mało sycące. Zdecydowanie lepiej wyszły im pierogi z mięsem.
Podsumowując chciałabym wrócić jeszcze kiedyś do Zamku w Pieskowej Skale i obejrzeć pozostałe wystawy. Może zrobią na mnie większe wrażenie. Może zamek zachwyci mnie również latem. Do zajazdu Wernyhora nie koniecznie chciałabym wracać.
Ogólna ocena:
Zamek w Pieskowej Skale: 7/10.
Wernyhora: 4/10.
Na siedzibę wybrano tak zwany „Dom pod lwami”, czyli budynek przy ulicy gen. J. H. Dąbrowskiego 21. Obiekt ten został wybudowany w 1828 roku i pełnił funkcję mieszkalną, produkcyjną i handlową.
Obecnie w zbiorach Muzeum Miasta Zgierza znajduje się około 5000 obiektów, dokumentujących przeszłość oraz teraźniejszość miasta i powiatu zgierskiego, z takich dziedzin jak: historia, archeologia, etnografia, sztuka i numizmatyka.
visiton.pl/(…)6127-muzeum-miasta-zgierza.html…
#sztuka #wypoczynek #art #ziemia limanowska #kultura #wycieczki #podróż #visiton #wczasy #dla dzieci #podróże
Granice tej wsi i miasta do II Wojny Światowej wyznaczał właśnie dwór. Historia Starej Wsi i rodów w niej panujących sięga XV wieku. Warto wymienić familie: Słupskich herbu Drużyna, Jordanów, Przyłęckich, Czernych - Szwarcenbergów. Jakkolwiek historia obecnego dworu sięga XVII wieków. Jego rozwój nastąpił w okresie zarządzania nim przez rodzinę Dydyńskich (połowa XVIII – lata 40-te XIX wieku), a potem Marsów (1853-1945r), po których do dziś pozostała nazwa dworu. Do kompleksu dworskiego należały dawniej m.in. browar (obecnie budynek starostwa powiatowego), park dworski (jego pozostałości stanowią obecnie Park Miejski), neogotycka kaplica świętego Walentego ( połowa XIX wieku) oraz gospodarstwo hodowlane (obecnie własność prywatna), gdzie niegdyś hodowlano bydło czerwone rasy polskiej oraz pola i lasy (obecnie os. Zygmunta Augusta i os. Marsów).
visiton.pl/(…)6126-muzeum-regionalne-ziemi-limanows…
#sztuka #nauka #dzieci #muzea #muzeum #kultura #wycieczki #podróż #warto wiedzieć #dla dzieci #podróże #technika
Doskonała lokalizacja to niewątpliwie ogromny atut muzeum. Krakowski Kazimierz praktycznie przez cały rok odwiedzają rzesze turystów polskich i zagranicznych. W spektakularnych, industrialnych przestrzeniach muzeum organizowane są prestiżowe wydarzenia kulturalne jak np. Sacrum Profanum czy Classic Moto Show, ale również odbywają się tutaj rokrocznie duże branżowe konferencje. W ciągu roku muzeum oraz jego odział – Ogród Doświadczeń odwiedza ponad 250 000 osób.
visiton.pl/(…)6139-muzeum-inzynierii-miejskiej-w-kr…
Jest jednym z największych i najlepiej zachowanych w Europie obszarów podmokłych tego typu, czyli nizinnych, bagiennych dolin rzecznych. Dolina Biebrzy na prawie całej długości zachowała naturalny charakter z niezwykle bogatym światem roślin i zwierząt. Tu od wieków człowiek żyje w zgodzie z rytmem rzeki, szanując jej prawo do wiosennych (a także jesienno-zimowych) wylewów.
visiton.pl/(…)6157-biebrzanski-park-narodowy.html…
Muzeum Kurpiowskie w Wachu jest prywatna placówką założoną i prowadzoną przez Zdzisława i Laurę Bziukiewicz. Działa przy gospodarstwie agroturystycznym „U Bursztyna”, które mieści się w Wachu numer 14 (gm. Kadzidło, pow. Ostrołęcki), zaś wieś Wach leży przy trasie nr 53 łączącej Warszawę z Mazurami, w połowie drogi między Kadzidłem i Myszyńcem, 30 km na północny-wschód od Ostrołęki.
więcej na stronie: visiton.pl/(…)6156-muzeum-kurpiowskie-w-wachu.html…
#mazury #wypoczynek #rodzinnie #morze #dla rodziny #wycieczki #visiton #wczasy #góry #podróże #urlop
Sprawdź nas na blogspocie: visitonpl.blogspot.com/
#kudowa #pokoje #relaks #w górach #hotele #hotel #wyprawy #basen #wycieczki #hotel kudowa #wyjazdy #podróże #spa #góry #noclegi
W kategorii Najlepszy Produkt Turystyczny trzecie miejsce zajął Hotel Kudowa Manufaktura Relaksu.
visiton.pl/(…)156-hotel-kudowa-sudeckie-krysztaly.h…
#wczasy #agencja turystyczna katowice #biuro podrózy katowice #wycieczki
Spameliada: Wycieczki po Polsce z biurem podróży - czy to się opłaca?
Opłaca się przejechać Polskę wzdłuż i wszerz, by zwiedzić najpiękniejsze miejsca w naszym kraju, a jest ich mnóstwo. Mnóstwo biur podróży sprzedaje krajowe wycieczki. Czy natomiast warto korzystać z tego rodzaju oferty? Czy może korzystniej zaplanować wycieczkę samodzielnie.
Opłacalna opcja dla każdego
Stwierdzić trzeba, że agencja turystyczna Katowice to po prostu miejsce, które ma do zaproponowania swym klientom niezwykle korzystne warunki, jeżeli chodzi o oglądanie naszego kraju. Rozwiązanie tego typu jest opłacalne z różnorodnych powodów. Po pierwsze podróżowanie z biurem podróżniczym jest znacznie tańsze, aniżeli te organizowane w sposób samodzielny. Wszystko dzięki temu, że przykładowo koszty podróży rozkładają się na kilkanaście osób - a więc jednostkowa cena może się wydawać niesamowicie korzystna. Agencja turystyczna Katowice ( www.twoje-podroze.pl/ ) proponuje również całościową organizację wycieczki, podróżujący nie musi się w następstwie tego martwić o kupno biletów, miejsca parkingowe, pory otwarcia fajnych miejsc - to wszystko stoi po stronie organizatora. W niewygórowanej cenie wycieczki znajduje się opieka pilota, czyli jest to osoba, która dba o wszystko. Bardzo często na cenę złożone jest dodatkowo ubezpieczenie turystyczne. Za paręnaście złotych można zatem zwiedzić ciekawe miejsce w Polsce, bez konieczności martwienia się o wszystko, co wiąże się z organizacją wycieczki. Wystarczy wsiąść do autokaru i cieszyć się fajnym wypoczynkiem. Warto nadmienić o tym, że ogromną popularnością, jeżeli chodzi o wycieczki lokalne, cieszą się ogólnie mówiąc objazdówki, inaczej mówiąc jedno bądź kilkudniowe zwiedzanie określonych miejsc na mapie Polski.
#atrakcje turystyczne Wiednia #zwiedzanie #muzeum #Dom Beethovena #wycieczki #wyjazdy #Wiedeń #atrakcje Wiednia #Dom Mozarta #podróże
Ruda Grażka: GTW w podróży: WIEDEŃ. Odwiedziny w domach wielkich kompozytorów
i Beethovenie.
Po zobaczeniu “Amadeusza”, oraz dwóch filmów
o Ludwigu van Beethovenie: “Kopia mistrza”
i “Wieczna miłość”, postanowiłam zwiedzić ich mieszkania, obecnie jedne z muzeów w Wiedniu.
Dom Mozarta
Kamienica, w której niegdyś mieszkała Wolfgang Amadeusz Mozart mieści się w samym centrum Wiednia. Z filmu wiedziałam, że Mozart był dość zarozumiały, bardzo kochliwy, (co po cichu znosiła jego kochająca żona- Konstancja) oraz rozrzutny. Zupełnie nie potrafił oszczędzać, przegrywał
w grach hazardowych fortunę, co odbijało się niekorzystnie na jego rodzinie. W dniu śmierci Mozarta jego rodzina była tak biedna, że pochowano go w zbiorowej mogile dla ubogich. Dopiero parędziesiąt lat później władze Austrii wystawiły mu pomnik. Ten tryb życia można dostrzec zwiedzając jego dawne mieszkanie, a właściwie podziwiając puste ściany pomieszczeń, w których żył i tworzył geniusz. Patrząc na kołyskę jego syna (mebel nie miał dna), odrapany tynk, który odkrywał jak kiedyś był pomalowany pokój, miałam wrażenie, że Mozart faktycznie przegrał wszystko
w karty. Z audio przewodnika dowiedziałam się, że często prosił o pożyczki Straussa. Niewątpliwie jednak był geniuszem. Już w wieku 5 lat skomponował swój pierwszy utwór, a jego rękopisy, których kilka znajduje się w wiedeńskim muzeum, nie mają naniesionej ani jednej poprawki. Miał rację mówiąc, że “muzykę ma w głowie”.
Bilet do muzeum kosztuje aż 11 euro i gdyby nie darmowe wejście, do którego upoważniała nas Vienna Pass, byłabym rozczarowana. W domu Mozarta eksponatów jest jak na lekarstwo, a wstęp wynosi nieproporcjonalnie dużo do tego, co możemy tam zobaczyć.
Wiedeń jest ogromnym miastem. Wszystko ma monumentalne: zabytki budynki. Nawet centrum Wiednia jest zaskakująco duże. Dom Beethovena również znajduje się w centrum, ale znacznie dalej od katedry świętego Szczepana niż dom Mozarta. Powiem szczerze, że ciężko trafić do mieszkania Beethovena, bo szyld tego muzeum jest wielkości znaczka pocztowego. Wstęp obejmowało nasze Vienna Pass, ale bez niego zapłacilibyśmy 5 euro. Po obejrzeniu filmów “Kopia mistrza” i “Wieczna miłość” wiedziałam, że Ludwig van Beethoven był furiatem, cholerykiem i samotnikiem. Do końca życia mieszkał sam i nie związał się na stałe
z nikim. Uważam, że jego biografia pełna intrygujących wydarzeń i traum z dzieciństwa, którymi można tłumaczyć jego dorosłe zachowanie, jest o wiele bardziej interesująca niż Mozarta. To Beethoven powinien być uważany za mistrza numer jeden i to jego wizerunek powinien zdobić te wszystkie pamiątki. Nie jest tak, ponieważ wydaje się on mnie charyzmatyczną postacią niż Mozart.
Apartament Beethovena również nie powala ilością eksponatów. Jest dużo jego portretów, innych obrazów, rękopisy (dla odmiany ostro pokreślone,
z mnóstwem poprawek), no i najważniejsze- fortepian. Całe muzeum można zwiedzić w około 5 minut, a w każdą pierwsza niedzielę miesiąca wstęp jest darmowy.
Podsumowując, nie uważam, aby domy kompozytorów były obowiązkowym punktem zwiedzania Wiednia. Nie żałuje, że w nich byłam, ale polecam je dla osób, które naprawdę interesują się muzyką klasyczną
i mistrzami gatunku.
Ogólna ocena:
Dom Mozarta: 5/10
Dom Beethovena 6/10
#Diabelski Młyn #drogo #GTWwpodróży #atrakcje turystyczne Wiednia #obiad #Prater #Kuchnia Wiedeńska #kuchnia austriacka #wesołe miasteczko #wycieczki #wyjazdy #Wiedeń #atrakcje Wiednia #co robić w Wiedniu #Diabelskie Koło #polecam #restauracja #sznycel #zwiedzamy #podróże #piwo
Ruda Grażka: GTW W PODRÓŻY: WIEDEŃ. PRATER I KUCHNIA WIEDEŃSKA, CZYLI SPEŁNIAMY MARZENIA ORAZ JEMY SZNYCLE
Prater
Od tego czasu mój system wartości trochę się zmienił

Teraz zamiast wydawać pieniądze na wiedeńskie karuzele i rollercoastery wolę przeznaczyć je na muzea, jedzenie i pamiątki z podróży. To nie zmienia faktu, że nie mogłam sobie odmówić wizyty w parku rozrywki z nastoletnich marzeń. Tym bardziej, że przejażdżka na Diabelskim Kole była wliczona w koszt Vienna Pass (normalnie kosztuje 10 euro). Dodatkowo realizowała mój zamiar zobaczenia panoramy Wiednia
z wysoka.
Diabelski Młyn mierzy 65 metrów, a jego prędkość to 2,7 km/h. Został wybudowany w 1897 roku z okazji 50- tej rocznicy koronacji cesarza Franciszka Józefa. Koło znajduje się na liście „Skarbów europejskiej kultury filmowej”, ponieważ ma na swoim koncie ma “role” w kilku filmach między innymi w jednej
z części o przygodach Jamesa Bonda- “W obliczu śmierci” z moim ulubionym agentem 007, Timothym Daltonem.
Przejażdżka trwała kilkadziesiąt minut, a widok zarówno na Wiedeń jak i na Prater był niesamowity. Byłam bardzo szczęśliwa wiedząc, że właśnie spełniam swoje marzenie.
Zaskoczeniem były dla mnie wagoniki restauracyjne
i klubowe, które można wynająć na romantyczna kolacje lub niesamowitą imprezę. Hmmm czyżby powstało nowe marzenie…
Ostrzegam, że kolejka do wagoników jest ogromna.
Kuchnia Wiedeńska
Dokładnie tak w dosłownym tłumaczeniu na język polski brzmiała nazwa restauracji, w której zjedliśmy nasz pierwszy austriacki obiad.
Lokal znajduje się w samym centrum Wiednia, tuż obok katedry świętego Szczepana przy jednej z urokliwych uliczek.
Restauracja była elegancka, a przynajmniej aspirowała do miana takiej. Formalnie ubrany względnie miły (jak wszyscy w Wiedniu) kelner wskazał nam już nakryty stolik dla dwóch osób.
Wnętrze urządzone ładnie, choć miałam wrażenie, że panuje tam nieprzemyślany eklektyzm: tu jakieś antyczne wazony, tu obraz przedstawiający scenkę rodzajową szlachty, a tu drewniana beczka. No, ale byłam na wakacjach, więc przymknęłam oko na te drobne niedociągnięcia.
Zamówiliśmy oczywiście tradycyjne dania miejscowej kuchni, z resztą, co innego można zamówić w restauracji o nazwie Kuchnia Wiedeńska. Postanowiłam spróbować miksu trzech różnych sznycli: wieprzowego, cielęcego oraz z kurczaka z sałatką z ziemniaków. Mój Luby postawił na jednego, dużego sznycla. Chyba nie ma potrawy bardziej austriackiej niż to danie.
O wersji z przepyszną sałatką ziemniaczaną czytałam nawet w przewodniku. Ogólnie rzecz ujmując nasz obiad był bardzo dobry, mięso przyrządzone perfekcyjnie i odpowiednio doprawione z chrupiącą panierką, która nie była nasiąknięta tłuszczem. Obie porcje (popite austriackim piwem) sprawiły, że najedliśmy się do syta i wydaliśmy całkiem sporo, bo około 40 euro, no, ale Wiedeń jest drogi.
Podsumowując nie wyobrażam sobie żeby być w Wiedniu i nie spróbować ich pysznego, najlepiej cielęcego, sznycla. Nie wyobrażam sobie również ominąć jedną
z najlepszych atrakcji tego miasta, jaką bez wątpienia jest Prater.
Ogólna ocena:
Prater- Diabelski Młyn: 10/10
Kuchnia Wiedeńska: 9/10
#pamiątki #wakacje #zwiedzanie #Debo Pension #hotel #polecam #wycieczki #wyjazdy #Wiedeń #GTWwpodrozy #podróże
Ruda Grażka: GTW W PODRÓŻY WIEDEŃ: DEBO PENSION I PAMIĄTKI Z WIEDNIA
Hotel Debo Pension
Standardowo do rezerwacji hotelu użyliśmy booking.com. Póki, co portal jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
Poszukiwaliśmy noclegu blisko centrum, w dogodnej odległości od dworca autobusowego i w dobrej cenie. Oczywiście w grę wchodziły tylko pokoje
z łazienką oraz śniadanie wliczone w ofertę.
Zdecydowaliśmy się na Debo Pansion. Za trzy noclegi zapłaciliśmy 1013 zł. To dużo biorąc pod uwagę to, co zaoferował nam hotel.
Lokalizacja owszem w dobrej dzielnicy- Neubau wprost usianej klimatycznymi knajpkami i
w niedalekiej odległości od centrum. Dojście do pomnika Marii Teresy i Hofburg zajmowało nam nie więcej niż 10 min. W okolicy hotelu znajdował się sklep spożywczy Billa z przystępnymi cenami, ale oczywiście otwarty tylko do 18 (niestety, jak wszystkie sklepy w Wiedniu).
Debo Pansion znajduje się na Zieglergasse 18, blisko stacji metra, dlatego dojazd z dworca autobusowego (około 2,50 euro za bilet ważny godzinę) był szybki i łatwy. Jechaliśmy liniami 1 i 3 z przesiadka na Stephansplatz.
Obsługa hotelu była hmmm… specyficzna. Z jednej strony miła, z drugiej wyniosła i szorstka. Jeśli chodzi o pokój to zdał egzamin całkiem dobrze. Odpowiednia ilość miejsca oraz półek, w miarę wygodne łóżko, codzienne sprzątanie, czysta łazienka z kosmetykami, ręcznikami i suszarką. Istotną sprawą dla mnie była odpowiednia ilość gniazdek elektrycznych, dzięki której mogliśmy ładować na raz dwa telefony, powerbank, korzystać z telewizora i prostownicy. Na plus było też wygodne rozmieszczenie włączników świateł- przy łóżku i przy drzwiach. Uroczym akcentem okazały się herbatniczki na poduszkach.
Jedyne, co mnie zastanawia to brak wykładziny hotelowej, która w Polsce w trzygwiazdkowych hotelach chyba jest standardem. No, ale parkiet
w Debo Pension mi nie przeszkadzał.
Rozczarowało mnie natomiast śniadanie. W Berlinie za mniejszą kasę śniadanie było o niebo, ale to naprawdę o niebo lepsze. Tutaj standardowe śniadanie kontynentalne: wędliny, sery, pieczywo, warzywa, dżemy, miód, Nutella, jajka, kilka rodzajów płatków, mleko, jogurt, kawa, herbata, sok. Bonusem były owoce i rogaliki o ile przyszło się odpowiednio wcześnie, bo gdy coś się skończyło obsługa wcale nie dokładała (?!). Za taką cenę oczekiwałam nie tylko piękniej rustykalnej jadalni- a taka była, ale również mega wypasionego śniadania.
Pamiątki
Myślimy Wiedeń i co przychodzi nam do głowy? Piwo i kawa. Zaopatrzyliśmy się w sporo, szczególnie tego pierwszego. Do tego jeszcze wyśmienite Austriackie wino. Dobrą pamiątką są również słodycze. Zwłaszcza kulki Mozarta nadziewane marcepanem i wafelki firmy Manner, której logiem jest wizytówka Wiednia, czyli katedra św. Szczepana. Ogólnie polecam całą masę słodkości, których nie można dostać w Polsce- tych od Milki oraz od rodzimych austriackich producentów.
Z mocniejszych alkoholi ciekawą opcją na pamiątkę jest Stroh- 80% trunek z buraków cukrowych, który jest produkowany w Austrii. Kupiliśmy też Shnapps’a, którego nigdy dotąd nie spotkaliśmy
w Polsce.
Nie mogłam pominąć standardowych pamiątek jak pocztówki czy naszywka z wiedeńskiego Hard Rock Cafe. Razem z ukochanym kupujemy magnesy na lodówkę w miejscach, które odwiedzamy wspólnie.
Z Wiednia przywieźliśmy ten z “Pocałunkiem” Gustava Klimta, który znajduje się w zbiorach Belwederu i wiedeńczycy zrobili z niego znak rozpoznawczy miasta.
Humorystyczną pamiątką jest breloczek z napisem “We don't have kangaroos in Austria”. Bodźcem do powstania gadżetów z tym hasłem byli zapewne ludzie mylący Austrie z Australią i oczekujący spotkania kangurów w środkowoeuropejskim kraju.
Całkowicie niezwykłą pamiątka jest dla mnie szklana kulka. Ludzie często przywożą je
z podróży, ale to jest moja pierwsza. Zwykle stawiałam na inne suweniry. Dlaczego teraz zmieniłam zdanie? Ponieważ to właśnie w Wiedniu bracia Erwin i Ludwik Perzy otworzyli pierwszy sklep ze szklanymi śniegowymi kulami, który działa do dziś. Kulki wypełnione wodą i białymi drobinkami miały wzmocnić światło lampy chirurgicznej, ale wspomniane drobinki przypominały Erwinowi śnieg, więc wpadł na pomysł umieszczenia w środku popularnych budynków
i sprzedaży wynalazku, jako dekoracji. Można, zatem stwierdzić, że szklana, śniegowa kula narodziła się w Wiedniu. Dlatego jest idealną pamiątką z tego miasta. Oczywiście obok góry słodyczy i piwa.
Podsumowując, jeśli nie zależy Wam na wystrzelonym w kosmos śniadaniu to podczas pobytu w Wiedniu zanotujcie, w Debo Pension i koniecznie kupcie wymienione wyżej pamiątki. No i nie spodziewajcie się kangurów

Ogólna ocena Debo Pension: 7/10
#drogo #Zakopane #wakacje #polecam #gdzietuwyjsczakopane #wycieczki #Dolina Kościeliska #wyjazdy #Staw Smreczyński #podróże
Ruda Grażka: GTW W PODRÓŻY DOLINA KOŚCIELISKA, STAW SMRECZYŃSKI I KARCZMA U WNUKA
Pochodzę z południa Polski i choć często bywam
w rodzinnych stronach raczej nigdy nie chodziłam na wycieczki po górach. Tak jest, gdy mamy coś na wyciągnięcie ręki to tego nie doceniamy. Teraz postanowiłam nadrobić zaległości i zwiedzać rodzime tereny. Nie lubię trudnych szlaków, klamer
i łańcuchów. Preferuje łatwe, spacerowe i widokowe trasy.
Dolina Kościeliska
Idealnym pomysłem okazała się tu Dolina Kościeliska. Busy do Kościeliska odjeżdżają z parkingu obok styku Krupówek z ulicami Nowotarską i Kościeliską, bilet kosztuje 5 zł. Wysiadamy, jak łatwo się domyślić, na przystanku dolina Kościeliska. Następnie przechodzimy na drugą stronę ulicy i cofamy się kilka metrów do początku szlaku. Tam czeka na nas kolejne zdzierstwo, czyli 5 zł za wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jak już wyskoczymy
z gotówki idziemy cały czas prosto. My zaliczyłyśmy mały przystanek na oscypka i żyntyce w bacówce znajdującej się na szlaku.
Trasa jest piękna. Malownicze widoki na góry, potok Kościeliski, oraz formacje skalne zwane bramami np. Bramą Kantaka sprawiają, że spacer, chociaż długi jest niezwykle przyjemny. Mniej przyjemny jest punkt docelowy wycieczki, czyli Hala Ornak. Zatłoczona,
z mnóstwem turystów i nikła szansą na dopchanie się do baru w schronisku. Chciałyśmy jak najszybciej opuścić to miejsce.
Staw Smreczyński
Tusz przed Halą Ornak troszkę zboczyłyśmy z trasy
aby wspiąć się stromym i dość męczącym szlakiem nad Staw Smreczyński. Widok wart był wysiłku. Według góralskich legend staw ten nie ma dna. Wolałam nie sprawdzać czy to prawda.
Karczma U Wnuka
Skoro jesteśmy w klimacie Doliny Kościeliskiej to pozostaniemy na ulicy Kościeliskiej. Tam w jednej
z najstarszych zakopiańskich chałup mieści się karczma U Wnuka. Zarówno budynek jak i sama restauracja mają bogatą historię. Był to jeden
z pierwszych piętrowych domów w Zakopanem, w którym znajdowały się różne instytucje np. urząd gminy
i poczta. W końcu za sprawą ślubu niegdysiejszych właścicieli w chałupie otwarto karczmę, która prosperuje do dziś.
Wystrój oczywiście w 100% góralski: drewno, regionalne- kwiatowe motywy, bielony kominek, ławy. Wszystko robi dobre wrażenie podtrzymywania tradycji stylu zakopiańskiego. Gorsze wrażenie wywarły kelnerki, gdyż po menu oraz złożyć zamówienie musiałam iść osobiście. Na szczęście dania
i rachunek już przyniosły.
Zamówiliśmy moskola i golonkę. Moskol był bardzo udaną wariacją na temat tradycyjnego placka z mąki, ziemniaków, wody, soli i opcjonalnie jajek. Dlaczego wariacją? Ponieważ obsypany został słuszną warstwą sera, boczku i innych dodatków. Razem smakowało wybornie i nasyciło mnie na resztę dnia. Golonka
w niczym nie ustępowała partnerowi. Dobrze przyrządzona, delikatna, podana z chrzanem
i musztardą, które pięknie nadawały jej ostrości.
Cały obiad był oczywiście niebotycznie drogi, jak to w górach- powiedziała góralka.
Podsumowując po spacerze Doliną Kościeliska oraz podziwianiu piękna Stawu Smreczyńskiego polecam Wam porządny obiad w historycznej karczmie U Wnuka.
Ogólna ocena:
Dolina Kościeliska 9/10
Staw Smreczyński 8/10
U Wnuka 9/10
-
Słoneczny dzień:
-
st.anger:
#drogo #Warmia #wakacje #Villa Pallas #hotel #polecam #Warmia i Mazury #wycieczki #plaża miejsca #wyjazdy #ceny #jezioro #Plankton #Olsztyn #jezioro Ukiel #podróże #piwo
Ruda Grażka: GTW W PODRÓŻY wspomnienia z Olsztyna: Villa Pallas i Plankton
w Olsztynie zasługuje na medal?
Plankton
Jeśli plaża to oczywiście leżaczki i drineczki
z palemką oraz przybrzeżny bar jak z amerykańskich filmów.
Plankton sprawdza się tu idealnie. Ma stylowe
i ładnie urządzone wnętrze, hipsterskie leżaki zrobione z palet oraz wysokie ceny.
Jedynie mój drink z palemką był tak naprawdę… piwem ze słomką. I to piwem Specjał, które pierwszy raz widziałam w wersji lanej właśnie na plaży miejskiej w Olsztynie.
Jeśli plaża to oczywiście leżaczki i drineczki
z palemką oraz przybrzeżny bar jak z amerykańskich filmów.
Plankton sprawdza się tu idealnie. Ma stylowe
i ładnie urządzone wnętrze, hipsterskie leżaki zrobione z palet oraz wysokie ceny.
Jedynie mój drink z palemką był tak naprawdę… piwem ze słomką. I to piwem Specjał, które pierwszy raz widziałam w wersji lanej właśnie na plaży miejskiej w Olsztynie.
Muszę przyznać, że jestem zachwycona Planktonem
i gdybym nie mieszkała na drugim końcu Polski byłabym tam z pewnością stałym klientem. Atmosfera pozwalała mi się poczuć jak bohaterka serialu 90210 (kontynuacji kultowego Beverly Hills 90210), który uwielbiam.
Podsumowując Plankton to byłby perfekcyjny plażowy bar, gdyby nie te ceny.
Ogólna ocena 9/10.
Villa Pallas
rzez ten cały czas doświadczania wspaniałości Olsztyna musieliśmy gdzieś mieszkać.
Padło na hotel Villa Pallas oddalony około 10-15 minut spacerem od centrum i kilka przystanków od dworca PKP. Jedynie wejście do hotelu ciężko było znaleźć.
Dobre położenie generowało dość wysoką cenę, ale jakoś to przeboleliśmy.
Co prawda po wystroju pokoi oczekiwałam więcej niż późnych lat 90 i wczesnych 2000… Ogólnie powodów do narzekania raczej nie było. Dobry room serwis
i śniadania na wysokim poziomie z bardzo rozbudowanym szwedzkim stołem. Jadalnia wprawdzie jest troszkę nieustawna i lepiej nadaje się na wesela niż hotelowe śniadania, ale ich smak to rekompensował.
Dziwna i troszkę nieprzyjemna sytuacja miała miejsce zaraz przed naszym wyjazdem. Podczas wymeldowania
w pokoju, w którym spaliśmy włączył się alarm przeciwpożarowy. Pani z recepcji nie wyglądała na przekonaną, że to nie nasza wina, ale nie miała innego wyjścia jak tylko nam uwierzyć.
Podsumowując, niby wszystko spoko, ale pojawiła się parę rys na wizerunku Villa Pallas.
Ogólna ocena 7/10.
To już ostatni wpis z wspomnieniami z magicznego Olszyna. Czy wszystko mnie zachwyciło? Niemal wszystko, z drobnym wyjątkiem opisanym wyżej, który zły nie jest, ale na kolana mnie nie rzucił.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się odwiedzić Olsztyn i pójść do tych wszystkich knajp, do których nie miałam okazji.
#deser #zwiedzamy #wakacje #polecam #wycieczki #Muzeum Dobranocek #wyjazdy #lody #Rzeszowska Manufaktura #Rzeszów #gdzietuwyjscrzeszow #podróże
Ruda Grażka: GTW W PODRÓŻY POCZUĆ SIĘ JAK DZIECKO W RZESZOWIE, CZYLI MUZEUM DOBRANOCEK I LODY Z RZESZOWSKIEJ MANUFAKTURY
Prawie zawsze, gdy jestem w Rzeszowie idziemy na lody

To właściwie tylko budka z lodami i miłymi paniami… ale, z jakimi pysznymi lodami. Skusiłam się na polecony przez znajomą słony karmel, który choć dobry przegrywał z genialnym smakiem bezy z maliną. W niecodziennej ofercie można było znaleźć też lody San Escobar o smaku czekolady i rumu, które również polecam.
Z lodami w dłoni spacerowaliśmy po słonecznym Rzeszowie odkrywając jego cudowne zakątki, na przykład studnie z żabim posążkiem. Całowałam, ale żaba nie zmieniła się ani w księcia, ani w księżniczkę. Według jednej z legend czarownik zamienił złą księżniczkę w ropuchę, za co został wtrącony do lochu i tam umarł. Księżniczka długo błąkała się po mokradłach wydając żabi dźwięk “rzesz”, a echo odpowiadało jej: “uw”. Zrozpaczony król w końcu znalazł innego maga, który zdołał odczynić zły urok. Odmieniona księżniczka w ramach wdzięczności osuszyła mokradła i założyła na nich miasto- Rzeszów.
Nasz spacer dobiegł końca na ulicy Adama Mickiewicza w Muzeum Dobranocek. Bilet kosztuje jedyne 7 zł, a w niewielkim obiekcie możemy podziwiać duży zbiór gadżetów związanych z dawnymi dobranockami, takimi jak: Kot Filemon, Jacek i Agatka, Smerfy, Muminki, Bolek i Lolek, Reksio, Krecik, Miś Uszatek i wiele innych. Oprócz tego w muzeum znajdują się rękopisy scenariuszy odcinków, oryginalne kukiełki i foliogramy wykorzystywane do produkcji wspomnianych bajek.
Za każdym razem odkrywam nowe, magiczne miejsca Rzeszowa i Wam również polecam spacery po tym urokliwym mieście, lody z Rzeszowskiej Manufaktury oraz miłe wspomnienie dzieciństwa w Muzeum Dobranocek.
Ogólne ocena:
Rzeszowska Manufaktura Lodów: 8/10
Muzeum Dobranocek: 7/10.

-
gość: Moja szkoła i my nauczyciele zorganizujemy wycieczkę do Niemiec albo Francji żeby dzieciom pokazać uchodźców i ich kulturę oraz zasmakować ich islamskiej przestępczości. Wygramy, prawda?
#Cafe Lavenda #ceny #ciasto #wakacje #Giżycko #tanio #kawiarnia #wycieczki #wyjazdy #herbata #polecam #podróże #gdzietuwyjscgizycko
Ruda Grażka: GTW W PODRÓŻY SŁODKA, FIOLETOWA I ROMANTYCZNA LAVENDA W GIŻYCKU
Po mało romantycznym spacerku po bunkrach przyszedł czas na ciacho i herbatkę w urokliwej Lavendzie. Kawiarnia wyróżniała się już na pierwszy rzut oka. Dbałość o szczegóły w wystroju. Dużo fioletu (w końcu to kolor kwiatu lawendy), secesyjne stoliczki, miękkie kanapy, fototapety z rozległymi lawendowymi polami. Takiego wystroju nie powstydziłaby się kawiarnia w centrum Krakowa a co dopiero lokal usytuowany wśród żeglarskich tawern (które uwielbiam) i reliktów PRL-u.
Ceny niezwykle przyjazne dla portfela, personel jest miły, ale dość długo przyszło nam czekać na kelnerkę.
Gdy już podała nam menu byliśmy zachwyceni i mieliśmy ochotę spróbować wszystkiego. Wybór padł na rozgrzewające aromatyczne herbaty podane w uroczych czajniczkach. Piliśmy Białą Damę: biała herbata, kwiat pomarańczy, rodzynki, ananas, Mate, guarana, mango, catuaba, dziewanna. Okazała się ona prawdziwą eksplozją najlepszych smaków. To zdecydowanie najsmaczniejsza herbata, jaką w życiu piłam. Jako drugą zamówiliśmy Lawendową herbatę zieloną z kwiatami lawendy czarnym bzem i czarną porzeczką, która choć trochę mniej spektakularna nie ustępowała w smaku poprzedniczce.
Do tego ogromne kawałki przepysznego ciasta, które rozpływało się w ustach i smakowało pysznie do ostatniego kęsa.
Podsumowując Lavenda jest prawdziwą perłą Giżycka, szczególnie, jeśli chodzi o herbaty. Zachęcam wszystkie pary odwiedzające to miasteczko, aby wybrały się na randkę do tej kawiarni.
Ogólna ocena: 9/10.
-
st.anger: Podoba mi się, uwielbiam fiolet:)
#drogo #ceny #obiad #zupa #wakacje #ryba #Giżycko #wycieczki #Tawerna Siwa Czapla #wyjazdy #Bar Omega #podróże #pstrąg
Ruda Grażka: GTW W PODRÓŻY Obiad w Giżycku, czyli BAR OMEGA I TAWERNA SIWA CZAPLA

Przewodniki polecają wiele miejsc. Z wszystkich rekomendacji wybraliśmy dwa: Bar Omega i Tawernę Siwa Czapla. Oto jak wypadły:
Bar Omega
To miejsce ma specyficzny klimat, jak sama nazwa wskazuje- barowy. Pomimo tego jest niezwykle popularne. W momencie, gdy przyszliśmy wszystkie stoliki były zajęte i cudem załapaliśmy się na jeden, który właśnie się zwolnił.
Aby zamówić trzeba było odstać swoje w długiej kolejce. Przynajmniej mogliśmy się spokojnie zastanowić, jakie danie wybrać, aby podczas składania zamówienia dowiedzieć się od pani
w podomce i siateczce na głowie, że się skończyło

z kelnerem, który jest na każde nasze skinienie.
Przynajmniej smak potraw była adekwatny do ceny. Pstrąg zamówiony przez mojego Lubego rozpływał się w ustach i zachwycał doborem przypraw.
Moja zupa rybna (którą jadłam pierwszy raz
w życiu) od razu skradła mi serce. Wyrazisty smak i mój ulubiony sposób doprawiania sprawiły, że stała się moją faworytką wśród zup.
Na drugie danie wzięłam pyzy z mięsem. Spodziewałam się rozlazłych klusek bez smaku,
a dostałam pyszne, sycące pyzy o konkretnym smaku z dużą ilością mięsa.
Kropką nad “i” okazało się regionalne piwo Rybak. Wyśmienite! Bardzo delikatne i orzeźwiające. Od tego czasu szukam go w każdym sklepie, ale nigdzie nie znalazłam

Tawerna Siwa Czapla
To lokal o zupełnie innym charakterze niż Bar Omega. Nie mamy tu do czynienia z samoobsługą, kelnerki są bardzo miłe, dużo miejsca w tym przepiękny ogródek. Podobieństwo widać jedynie pod względem cen- wysokie.
Wydawać by się mogło, że Siwa Czapla wypadnie lepiej, ale niestety filet rybny, który zamówiłam szału nie zrobił. Był smaczny, dobrze przyrządzony, delikatny, ale bez fajerwerków. Frytki również.
Podsumowując w Giżycku jest gdzie dobrze zjeść. Miasto ma do zaoferowania pyszną mazurską kuchnię, której możemy posmakować w wielu miejscach, jednakże musimy być przygotowani na wydanie trochę grosza. Osobiście polecam i Siwą Czaplę i Bar Omega, z tym, że ten drugi lokal odrobinę bardziej ze względu na piwo Rybak.
Ogólna ocena:
Bar Omega: 7/10
Tawerna Siwa Czapla 7/10
FB:www.facebook.com/omegagizycko/
www.facebook.com/SiwaCzapla/
WEB:baromega.pl
siwaczapla.pl
#Polańczyk #rowerek wodny #pole namiotowe #wakacje #frytki #jezioro #wyjazdy #Solina #wycieczki #podróże
z moim ukochanym już od 6 lat. Tegoroczny wyjazd był jednak zupełnie inny.
Każdego roku pakowaliśmy torby, namiot, śpiwór
i materac i wyruszaliśmy to tej urokliwej miejscowości nad Soliną. Zwykle jechaliśmy
z przyjaciółmi, a wyprawy te zweryfikowały już kilka naszych znajomości. Przyjaźnie się rozpadały
i umacniały właśnie na wakacjach w Polańczyku.
W tym roku pojechaliśmy wcześniej niż zazwyczaj.
W czerwcu wykorzystaliśmy długi weekend na wycieczkę. Wahaliśmy się czy nie wybrać się ze znajomymi na żagle na Solinę, aż w końcu okazało się, że miejsce na łódce było tylko jedno, więc sprawa się rozwiązała.
Obsesyjnie sprawdzaliśmy prognozę pogody przed wyjazdem. Miny nam zrzedły, gdy zobaczyliśmy mniej niż 10 stopni nocami. Pomimo to pojechaliśmy. Wiedzieliśmy, że ze względu na ogromną ilość wesel
i wieczorów panieńsko-kawalerskich wszystkie pozostałe wakacyjne weekendy mamy zajęte. To była jedyna okazja. Zabraliśmy grube śpiwory i mieliśmy nadzieję, że nie będzie tak zimno.
Wyjazd- nieogar
Na miejscu okazało się, że zapomnieliśmy naszego dmuchanego materaca, co skutkowałoby spaniem na ziemi w namiocie. Karimaty, które oferowali znajomi z łódek niewiele by tu pomogły. Jak się później okazało zapomnieliśmy jeszcze parę innych rzeczy, ale to nie było już istotne. Ponadto nie udało się nam pożyczyć samochodu, więc widoków na ruszenie się poza Polańczyk nie było. Tak samo jak na kąpiele, bo woda w Solinie (gdzietuwyjsckrakow.pinger.pl/m/27596686) była mega zimna.
Nowości
Początkowo szukaliśmy miejsca na polu namiotowym. Jakie wielkie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że pole namiotowe “U Wiktora”(gdzietuwyjsckrakow.pinger.pl/m/22268170), na którym nocowaliśmy przez ostatnie 5 lat zostało zamknięte. Może to dobrze, bo z roku na rok było coraz gorzej. Na innym polu zaraz obok dowiedzieliśmy się, że Pan już nie przyjmuje namiotów, bo przekwalifikował się na drewniane domki. Uderzyliśmy na pole po drugiej stronie. Tam zastaliśmy przemiłą
i bardzo uczynną właścicielkę, która dała nam solidna zniżkę na… domek. Tak, pierwszy raz w życiu w Polańczyku spaliśmy w domku. Burżujstwo po promocyjnej cenie. Było chłodno, ale zapewne nie aż tak jak w namiocie no i nie musieliśmy martwić się nocnymi burzami, prądem i czystością prysznica. Miła Pani wyposażyła nasz domek w takie rarytasy jak lodówka i czajnik elektryczny

Pijańczyk - Polańczyk
Na tym nie koniec nowego. Oczywiście tradycyjnie zjedliśmy pstrąga (gdzietuwyjsckrakow.pinger.pl/m/24464081)
i najpyszniejsze na świecie mrożone frytki,
pływaliśmy rowerkiem wodnym,
byliśmy w centrum, grillowaliśmy i graliśmy w bilard na przystani Unitra.
Z powodu braku samochodu postanowiliśmy dokładnie zwiedzić Polańczyk. Długo spacerowaliśmy żółtym szlakiem, który czasem znajdowaliśmy, a czasem gubiliśmy.
Odwiedziliśmy też kościół w Polańczyku, bynajmniej nie na modlitwy, ale z racji bycia fanami architektury sakralnej.
W ostatni dzień dołączyli do nas znajomi z łódek
i pojechaliśmy zwiedzić zaporę w Solinie od wewnątrz. Nie mam zdjęć, ponieważ jest to obiekt
o charakterze strategicznym i fotografowanie było zabronione.
Brzmi jak normalne wakacyjne zwiedzanie. Pewnie byłoby takim, gdyby nie fakt, że do tej pory Polańczyk był dla nas miejscem gdzie wypiliśmy hektolitry piwa i o dziwo budziliśmy się następnego dnia bez kaca. Jedna, wielka, kilkudniowa impreza
w plenerze pod namiotem i z grillem. Jednym słowem: Pijańczyk.
Sezon, którego nie ma
Pierwszy raz tak wcześnie zawitaliśmy do Polańczyka. Okazało się, że w dniach 15-18 czerwca sezon się jeszcze nie rozpoczął. Budki z pamiątkami były zamknięte, potańcówki na Unitrze się jeszcze nie rozpoczęły, a mała gastronomia nie otworzyła. Najbardziej żałowaliśmy jednak, że budka z pizzą robioną przez pana, który wygląda jakby dopiero
z więzienia wyszedł była nieczynna. W tym roku nie zjedliśmy naszej tradycyjnej polańczykowej pizzy.
Przez cały pobyt wspominaliśmy nasze ekscesy z lat poprzednich. Towarzyszyła temu przyjemna nostalgia
i uśmiechy. Szczególnie, gdy rozpoznaliśmy miejsca naszych mocno zakrapianych imprez. Czy żałujemy, że w tym roku było inaczej? Nie


-
The pursuit of happiness: Nasuwa się tylko złota myśl, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :D
#wakacje #zwiedzanie #Giżycko #hotel #wycieczki #wyjazdy #zabytki #Apart Hotel Giżycko #podróże
Ruda Grażka: Gdzie tu wyjść w podróży, czyli BUNKRY W GIŻYCKU i APART HOTEL GIŻYCKO
Jednak zanim to nastąpi, opowiem Wam, dlaczego polubiłam Giżycko oraz gdzie warto się zatrzymać, a gdzie pójść na spacer.
Apart Hotel Giżycko
Hotel położony jest w dobrej lokalizacji. W samym centrum oraz niedaleko od dworca PKP i PKS. Do plażę przy jeziorze Niegocin idzie się spacerowym tempem około 10 minut.
Obsługa hotelu była niezwykle miła i sumiennie wykonywała swoją pracę> Każdego dnia mieliśmy dobrze posprzątany pokój i uzupełnione braki
w kosmetykach czy bieliźnie hotelowej.
Wystrój przypadł mi do gustu: minimalistyczny, nowoczesny i praktyczny. Odpowiednia ilość gniazdek elektrycznych i turbo miękkie łóżko.
Jednakże najbardziej zakochałam się w prysznicu. Deszczownica, odpływ liniowy i ułożenie na całej ścianie łazienki to jest to, czego zapragnęłam
w swoim mieszkaniu.
Biorąc pod uwagę, że hotel nie był tani dziwi mnie niska, jakość śniadań. Po pierwsze trzeba było na nie przejść do całkowicie innego budynku- restauracji oddalonej o kilkaset metrów. Po drugie za taką cenę spodziewałam się większego wyboru
i mniejszego ścisku.
Pomimo minusów polecam Apart Hotel Giżycko dla osób chcących spędzić w tym uroczym miasteczku kilka dni.
No właśnie, co do uroków Giżycka to jest ich sporo.
Miasteczko jest idealne do zwiedzenia w jeden, góra dwa dni licząc pobyt nad jeziorem i rejs statkiem.
Polecam spacer uliczkami miasta i podziwianie takich atrakcji turystycznych jak mieszczący się
w samym centrum Kościół Ewangelicki
oraz Wieża Ciśnień, na której znajduje się punkt widokowy i muzeum.
Spacerując (lub jadąc rowerem) po Giżycku można dojść na Wzgórze św. Brunona. Wybraliśmy się tam pierwszego dnia, gdy akurat padało, ale wierzę, że widok ze wzgórza na Niegocin musi być naprawdę piękny bez tej mgły.
Uznaliśmy, że skoro jesteśmy w okolicy to przejdziemy się od razu do Twierdzy Boyen. To nie był dobry pomysł. Po pierwsze to wcale nie było “w okolicy”, po drugie piękne ścieżki spacerowo- rowerowe właśnie się skończyły i mieliśmy do wyboru tuptanie ruchliwą drogą bez pobocza lub lasem. Wybraliśmy las. Jakieś nikłe ścieżki tam były, ale niewiele dawały i zgubiliśmy się kilka razy. Cud, że nie złapaliśmy kleszczy. Do bardzo długim spacerze dotarliśmy do Twierdzy.
Fort został wzniesiony na przełomie 1843 i 1855 roku. Przez pewien okres czasu stanowił główny punkt obrony Prus Wschodnich. Twierdza Boyen znakomicie wywiązywała się ze swojej funkcji podczas I wojny światowej, zdobyta została
w trakcie II wojny światowej przez wojska III Frontu Białoruskiego, z tym, że podczas jej oddania nie padł ani jeden strzał. Teren Twierdzy Boyen zajmuje około 100ha.
Obiekt niewątpliwie zainteresuje osoby lubiące zwiedzać stare fortyfikacje i pasjonujące się wojenna historią. Osobiście pierwszy raz zwiedzałam jakąkolwiek twierdzę i było to dość interesujące, przynajmniej na początku. Fort oferuje trzy trasy dla zwiedzających. Zdecydowaliśmy się na tą średniej długości. Myślę, że najkrótsza wystarczyłaby w zupełności, ponieważ większość bunkrów niczym się nie wyróżniała, część była w renowacji, a inna część zdecydowanie tej renowacji potrzebuje.
Najbardziej podobała mi się hala ze starymi powozami, pewnie, dlatego, że jako jedyna miała jakąś zawartość. Na szczęście bilety do Twierdzy Boyen nie są drogie, więc warto było zainwestować w zwiedzanie. Są bunkry i było zajebiście

Jak łatwo się domyślić wróciliśmy do naszego pięknego hotelu turbo zmęczeni i po kolana ubłoceni.
Podsumowując, Giżycko to głównie jezioro, spacery i bunkry. Może nie brzmi to jak przygoda życia, ale jest warte zobaczenia. Zdecydowanie polecam.
Ogólna ocena Apart Hotel Giżycko 8/10.
visiton.pl/(…)147-slowniczek-pojec-w-hotelarstwie-c…
visiton.pl/(…)42-park-krajobrazowy-mierzeja-wislana…

W tym celu stworzyliśmy szereg lokalnych portali aby turyście ułatwić poruszanie się po miasteczkach turystycznych a hotelarzom dać nowy kanał reklamowy:
Zapraszamy do nas na portale:
www.helskipolwysep.pl/
www.domielna.pl/
www.dojaroslawca.pl/
www.dorewy.pl/
kursnamikolajki.pl/
www.domragowa.pl/
www.dogizycka.pl/
www.kursnaruciane.pl/
www.kierunekostroda.pl/
www.nadnarie.pl/